Każdego dnia świętowali urodziny swojego śmiertelnie chorego dziecka. To, co robią 99. dnia, wywołuje łzy.
Matt i Ginny Mooney z amerykańskiego stanu Arkansas byli bardzo szczęśliwi, gdy w końcu dowiedzieli się, że spodziewają się dziecka. Ciąża przebiegała prawidłowo do szóstego miesiąca. To wtedy lekarze odkryli, że chłopiec urodzi się z potrójnym chromosomem 18 (to rzadka choroba genetyczna nazywa też zespołem Edwardsa). Dzieci cierpiące na wspomnianą wadę zazwyczaj umierają jeszcze przed porodem albo tuż po, jednak synek Ginny i Matta nie chciał zostawić ich tak szybko.
Miesiąc przed terminem na świecie pojawił się maleńki Eliot Hartman Mooney. Dziecko urodziło się ze słabo rozwiniętymi płucami i dziurą w zastawce serca. Eliot spędził dwa tygodnie w szpitalu, choć lekarze nie dawali mu najmniejszych szans. Za to jego rodzice codziennie o 16:59 obchodzili jego urodziny.
Po dwóch tygodniach noworodek trafił do domu, ale musiał być cały czas pod opieką lekarską. Co trzy godziny jego płuca musiały być sztucznie wspomagane. A jego rodzice codziennie o 16.:59 świętowali jego urodziny...
Dwumiesięczny Eliot w końcu mógł ssać własny kciuk! To był wielki sukces, ponieważ dzieci cierpiące na zespół Edwardsa zawsze mają dłonie zamknięte w pięści. A po trzech miesiącach chłopiec w końcu samodzielnie oddychał i jadł. Rodzice pojechali z nim nawet do szpitala, by wraz z lekarzami i pielęgniarkami uczcić ten wyjątkowy moment. Ostatecznie, Eliot miał nie przeżyć porodu.