Motocykliści zjechali się pod dom chorego. Kiedy poznacie powód będziecie wzruszeni.
Jon Stanley z Indiany w USA był w ciężkim stanie, lekarze orzekli, że zostało mu tylko kilka godzin życia. Rak płuc i mózgu doprowadziły jego ciało do ruiny, lekarze nie mogli już więcej dla niego zrobić. Jego rodzina postanowiła zabrać go do domu, żeby ostatnie dni życia spędził w znajomym miejscu, w otoczeniu kochających osób.
Jon całe życie pasjonował się motocyklami. Kiedy jego przyjaciel, David Thompson dowiedział się o stanie Jona natychmiast pospieszył z wizytą. Gdy zobaczył w jakim stanie jest jego kompan łzy napłynęły mu do oczu. Od razu wiedział czego Jon pragnie przed śmiercią. Poprosił chorego, żeby wytrzymał jeszcze trochę i obiecał jak najszybciej wrócić. David wybiegł z domu Stanleyów i zgłosił się do lokalnych klubów motocyklowych.
Nazajutrz ponad setka motocyklów podjechała pod dom Jona i włączyła silniki. Mężczyzna słyszał warkot przez okno i był tak szczęśliwy, że nawet uniósł dłoń w geście podziękowania. Czterech motocyklistów wyniosło Jona na zewnątrz, żeby ten mógł zobaczyć maszyny. Kilka godzin później Jon Stanley zmarł. Szczęśliwy.